Bogusław Burdyna

Swego dziadka, Bogusława Burdynę, wspomina Dagmar Kubicová (DK), członkini Rodziny Katyńskiej w RCz

W 1981 roku moi rodzice się rozwiedli, a tata ożenił się ponownie. Jego żona zabroniła nam widywać się z nim. Nie widzieliśmy się od ponad 25 lat. W tym czasie jeździł już do Czeskiego Cieszyna na spotkania z członkami Rodziny Katyńskiej. Kiedy mój tata owdowiał (w 2006 roku), zaczęłam go odwiedzać i wspierać. W tym czasie często słuchałam wspomnień mego taty, kiedy to ostatni raz widział swego ojca, a ich mama uratowała im życie. To było najmocniejsze doświadczenie jego życia. Odszedł 6 stycznia 2012 roku. Po jego odejściu z tego świata i z mojego życia, postanowiłam zostać członkiem Rodziny Katyńskiej po to, by zachować pamięć o tragedii katyńskiej dla przyszłych pokoleń i mojej rodziny. „Mama uratowała nam życie” często słyszałam jako dziecko w trakcie rodzinnych spotkań, podczas rozmów mojego taty z siostrą…

A następnie rozmowa toczyła się po niemiecku, żebyśmy my, dzieci, nie zrozumiały (Również w Czechach nie wolno było nazywać historii właściwymi słowami, nawet, gdy wojska „zaprzyjaźnionych armii” okupowały Czechosłowację w 1968 r.).

Dopiero po latach schizofrenii w Polsce, kiedy nie wolno było głośno mówić o tym, że to Rosjanie wymordowali 22 tysiące członków polskich elit – oficerów, intelektualistów i duchownych – dowiedziałam się prawdy od taty. Katyń pod Smoleńskiem stał się symbolem tej tragedii. Wśród zamordowanych był ojciec mojego taty, pan Bogusław Burdyna, urodzony 23 września 1899 r. w Żabnie. Był naczelnikiem polskiej policji w Boguminie. Został zamordowany, zgodnie z listą ofiar zbrodni katyńskiej, w Miednoje.

Dopiero w ostatnich latach dowiedziałem się od mojego taty, pana Zikmunda Burdyny, urodzonego 10.12.1929 r. w N owym Bytomiu, jaki był 1939 r. co przeżyła jego matka, pani Anděla Burdynová z domu Kandziorová, z trójką swych dzieci – Hynkiem (14 lat), Heleną (12 lat) i Zykmundem (10 lat), którym życie uratowała własnym męstwem i odwagą.

10 kwietnia 2010 roku doszło do katastrofy lotniczej, w której zginęli członkowie polskich elit, w tym prezydent i jego małżonka. Delegacja miała upamiętnić ofiary zbrodni katyńskiej, zamordowane 70 lat temu przez rosyjską policję NKWD na rozkaz Stalina.

Wtedy uświadomiłam sobie znaczenie i związek tej tragedii z pamięcią mojego taty i utwierdziłam się w przekonaniu i pragnieniu uwiecznienia tego wspomnienia.

W sierpniu 2010 roku mój tata wspominał w ten sposób: (transkrypt z DVD). Opowiada Pan Zygmund Burdyna, najmłodszy syn Bogusława Burdyny

„Pan Bogusław Burdyna był policjantem w Katowicach. Kiedy Polacy zajęli Zaolzie, został oddelegowany do Skrzeczonia koło Bohumina, gdzie przeniósł się wraz z rodziną. Wieczorem ojciec wrócił do domu i kazał żonie ubrać dzieci, spakować ciepłe rzeczy i prowiant, bo czeka ich daleka podróż. Samochodem dotarli do Frysztatu, gdzie spędzili noc w szkole, a następnego dnia autobus zawiózł ich na stację kolejową i pociągiem z Petrovic wyruszyli w kierunku Lwowa. Uciekali przed Niemcami, którzy stali na granicy. „Po drodze śledziły nas niemieckie samoloty. Maszynista odłączył lokomotywę, by ukryć ją pod mostem i wypuścił nas. Mieliśmy ukryć się 20 m od pociągu w polu”. Dzieciom musiało towarzyszyć poczucie lęku i trwogi… „To było straszne”, wspominał mój tata.

Następnego dnia kontynuowali podróż do miasta Sandomierza. Tam chłopi z wozami gotowi byli ich zabrać. Zostali przydzieleni do polskiego gospodarstwa, razem z panią Chrobok i jej dziećmi. Następnego dnia przyjechał na rowerze mężczyzna, który powiedział nam, że pojmani polscy policjanci przyjeżdżają i możemy się z nimi spotkać. Wczesnym rankiem wyszliśmy daleko w pola i czekaliśmy. Ktoś krzyknął: „Już jadą”… Szukaliśmy ojca wśród 300 policjantów. Zobaczył go mój starszy brat Hynek. Spotkanie było bardzo smutne i trudne, pełno lamentu i płaczu. Ojciec wziął naszą matkę na stronę i wręczył jej dużo pieniędzy, które otrzymali jako zaliczkę. Powiedział jej, że sytuacja jest niełatwa i nie ma na co czekać, Ukraińcy zabijają Polaków. Wszyscy schwytani Polacy zostali wywiezieni do Rosji. „Rosja to duże państwo, ono zniszczy nas wszystkich” – powiedział ojciec. Powiedział też mamie, że jeśli będzie mogła, niech zorganizuje podróż do domu jak najszybciej. To było ostatnie spotkanie z ojcem.

Ucieczka z powrotem do domu przed Ukraińcami i Rosjanami:

Po powrocie do gospodarstwa mama zwróciła się do pachołka z prośbą o możliwość kupna konia i małego wozu drabiniastego, by włożyć na niego siano i wracać nim do domu. Moja mama pochodziła z Górnego Śląska, który był niemiecki. Stąd dobrze władała językiem niemieckim. Następnego dnia mama pojechała z panią Chrobok i naszym gospodarzem do Lwowa zakupić prowiant na drogę do domu i alkohol. My, dzieci, zostałyśmy przez cały dzień same. Martwiłyśmy się o ojca, a od tego momentu zaczęłyśmy martwić się też o mamę.

Następnego dnia pod wieczór wyruszyliśmy w drogę powrotną z pachołkiem i koniem, z motykami na ramionach, jakbyśmy szli w pole. W Tarnopolu zatrzymali nas rosyjscy żołnierze. Mama zaproponowała żołnierzom alkohol – wzięli całą butelkę i mogliśmy ruszyć dalej. Natknęliśmy się na gestapo. Mama wyjaśniła niemieckim żołnierzom (dzięki znajomości języka), że wraca z dziećmi z wycieczki i nie ma jak dotrzeć do domu.

Odwieźli nas do Warszawy do pociągu. Po drodze dali nam chleb. Mieliśmy wystarczająco dużo polskich pieniędzy, kupiliśmy bilety i zjedliśmy na dworcu czekając na pociąg. Wszyscy wysiedliśmy w Bohuminie, a pani Chrobok pojechała dalej pociągiem do Jabłonkowa. Do naszego mieszkania w Skrzeczoniu już nie wróciliśmy. Na komisji urzędnik powiedział mojej mamie, że musi wracać tam, gdzie się urodziła. Dla Czechów byliśmy okupantami. Przeprowadziliśmy się do domu mojej babci w Nowym Bytomiu, gdzie mój dziadek był zarządcą domu.

Byliśmy zarośnięci i brudni, babcia z dziadkiem nas przyjęli i zaopiekowali się nami. Wykąpali, obcięli włosy, nakarmili. W nocy wpadło gestapo. Przeszukali całe mieszkanie, jednak nic nie znaleźli. Na pytanie, co przywieźliśmy, mama odpowiedziała: „życie dzieciom”. Ktoś z Bohumina zadenuncjował mamę, że przywiozła ulotki i opaski na rękaw. Zabrało ją gestapo i przetrzymywało przez Boże Narodzenie.

Po dwóch miesiącach babcia przez swojego brata Romana, który mieszkał w Niemczech i pracował jako inżynier lotnictwa – konstruktor (budował silniki lotnicze), wynegocjowała z gestapo zwolnienie naszej mamy. Następnego dnia wróciła do domu. Warunkiem było natychmiastowe zgłoszenie się do urzędu pracy. Ze wspomnień wiem, że potem pracowała jako urzędniczka na stacji kolejowej w Bohuminie.“ Koniec zapisu.

(DK) Po śmierci ojca nie znalazłam wielu pamiątek. Zaginęły książki: Śmierć przychodzi wiosną – po polsku, książka Katyń i to najcenniejsze: odznaczenie in memoriam jego ojca, pana Bogusława Burdyny. Tata był już chory i łatwowierny. Myślę, że pożyczał rzeczy ludziom, którzy nigdy mu ich nie zwrócili. Bardzo mi przykro, że tak jest. Tego mi żal.

Dagmar Kubicova

Begin typing your search term above and press enter to search. Press ESC to cancel.